Tu już jesień pełną parą, u niektórych nawet zima, a ja dopiero po minionym dawno lecie jestem w stanie coś napisać. Tak jak do tej pory nie było podsumowania projektu 62, tak raczej już nie będzie. Ogólnie postępów było mało, wakacje były gorące, nie do życia, więc postanowiłam, że o postępach napiszę dopiero, gdy coś ruszy. Oto i jestem ;)
Ostatnio obrałam inną metodę z dyskami niż dotychczas i tym sposobem 2 razy w tygodniu wyciągam dysk i "bawimy" się na smaki. Długo upierałam się przy swojej wersji, że pies musi być najarany na frisbee, że musi mieć z tego 100% zabawy. Jednak rzeczywistość mojego psa i przemyślenia nieco się różniły od wcześniej postawionej tezy. Mianowicie wyciągając dysk, mój pies nie patrzy na niego z obrzydzeniem, prędko go zauważa i on "JUŻ TERAZ KONIECZNIE" chce go dorwać. Cieszy się, że może za nim pobiec, że może sobie skoczyć, obiegać, odbijać się, dostając za to dodatkowe smaczki! Frajdą jest frisbee, że może się pobawić, jednak euforia ta przeważnie nie trwa zbyt długo, za to napędzające smaczki są na dłuższy okres czasu. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby odmówił mi przyniesienia normalnego rozmiaru fastbacka, gdy ja uczę się rzucać w pojedynkę. Oczywiście jest to kwestia maks 5 rzutów, ale widzę, z jakim zaangażowaniem obserwuje lot i biegnie po dysk, pląsając w powrocie. Jeszcze nigdy nie widziałam mojego psa tak chętnego pracy, jak dyski połączone ze smakołykami. Cieszy się porównywalnie jak wtedy, gdy rozkładam hopki na trening agility :D Ostatnio też zaczęłam nieco wkręcać się w obedience, konkretniej podstawy. Już, już nam wychodzą krótkie sekwencje poleceń bez smakołyków, a na samą wspólną radość. Powiem szczerze, że to jest najwspanialsze w sportach, więź z psem i radość z własnych, ciężko zapracowanych sukcesów.
Podsumowując: pieseczek jara się frisbee w połączeniu z dodatkowo nakręcającymi smakołykami; coraz bardziej pogrążam się w podstawach obedience.
PS. Dzisiaj mając w jednej ręce konga z dolina noteci, a w drugie dysk, Ti zrobił overa i czmychnął na łóżko, bawiąc się dyskiem... Powtórzyłam to, sprawdzając, czy to nie sen i znowu łapiąc dysk skoczył na pościel i się nim bawił powarkując przy tym. A miałam przecież jedzenie w drugiej ręce!
Ponadto jeszcze wcześniej po sztuczkowaniu, po jedzeniu udało mi się go namówić do szarpania się! Jednak rozmowy z Gabą o obi nie poszły w las, teraz rozumiem, że w większości sytuacji problem jest po MOJEJ stronie, a mój pies po prostu się dostosowuje do sytuacji, jaką mu stwarzam. Tak więc (jakkolwiek to brzmi) zajmuję się sobą i analizuję własne błędy, za to dla psa staram się być jak rodzic. Tfu, jak SUPER RODZIC. Ostatnio zauważyłam, że nasza więź ponownie przybiera na sile i czuję się bardziej odpowiedzialnie. Teraz nie ma odwrotu, mam kochanego psa, który nie może widzieć mnie sfrustrowanej, dla niego muszę być tą najlepsza osobą, troskliwą jak matka, obronną jak ojciec. "Jestem wielofunkcyjną, samotną matką, która zapewnia dziecku wszystko co najlepsze"- ten tekst mi się kojarzy w powyższym...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz