środa, 16 sierpnia 2017

Po co?

Dlaczego to robisz? Wydajesz tyle pieniędzy na rzeczy, treningi i wyjazdy, a nic Ci za zawody nie płacą? Więc po co Ci to? To tylko strata hajsu.



Ostatnio właśnie takim tekstem zaskoczyła mnie koleżanka (przyjaciółka?), to cytat. Dzisiaj więc chciałabym poruszyć ten temat, po co mi to wszystko, skoro nie mam żadnego "zysku".

Ostatnio podliczyłam sobie, ile wydałam na psa na dodatkowe rzeczy od początku roku, czyli nie wliczając w koszty jedzenia (mięso, smaczki, itp.) ani podstawowego weta. Wyszło mi 1200zł... No nie powiem, trochę się przeraziłam. Mama nie dokłada się do tego ani grosza, więc naprawdę nie wiem skąd wzięłam tyle kasy. :p Co ta matka polka nie zrobi dla swojego psiecka!
O ile jestem w stanie zrzumieć reakcje rodzica jak się dowie o wydatkach, tak reakcja znajomych jest według mnie... nie na miejscu, ale mniejsza. Mój pies - moja odpowiedzialność - moja kasa - moje wydatki - mój interes. Tyle na ten temat. :D

Jednakże jakby się tak zastanowić w to głębiej... Tak właściwie, to po co? Po co psiarz wydaje kupę forsy na zabawki, ubranka, legowiska, kocyki, obroże, smycze, szelki? Po co angażuje się w psie sporty i wydaje na to miliony monet? Po co chce brać udział w zawodach, skoro zdaje sobie sprawę że są lepiej punktowane drużyny? Dlaczego jeździ po całej polsce (i dalej!) tylko po to, żeby spędzić czas z psem? Spróbuję to wyjaśnić dość indywidualnie, ale mam nadzieję, ze odnajdziecie tam cząstkę siebie. :)



Nadeszły wakacje, w końcu będę mieć wolny czas od szkoły, swojej klasy, dram, zajęć i nauczycieli. W końcu dość odkładania na bok pasji. W końcu będę mogła się rano wyspać, wstać z uśmiechem na twarzy, zjeść soczyste śniadanko, poleniuchować i wieczorem pojechać na plażę ze znajomymi. Poskaczemy z pomostu do jeziora, zjemy zapiekanki, posłuchamy muzyki i wieczorem wrócę do domu, by smacznie zasnąć, zadowolona z dnia. Moja rzeczywistość? Wstaje o 10/11 ale to tylko dlatego, że wcześniej mój pies ie wychodzi z pod kołdry. Wieczorem uchyliłam okno, a rano mama otworzyła to w kuchni, więc mamy przeciąg, a mój pies boi się gwizdu powietrza, więc chowa się tam gdzie najbeczpieczniej - między moimi nogami, kołdrą, a łóżkiem. Przyjemnie, ale w zimę. Wstaje, pokracznym krokiem idę do okna i je zamykam, po czym niczym bohater wołam uratowanego przed okropnymi zjawiskami atmosferycznymi burka na spacer. A mianowicie sikupę, bo na spacer właściwy nie pójdę rozczochrana w piżamie i na boso. Wypuszczam, szybki sik i wraca do domu, skacząć i ciesząc się, że nie zamykam go w klatce. Co z tego, że do szkoły nie chodzę już 1,5 miesiąca i w tym czasie nie zamknęłam go rano ani razu, on nadal jest mi super wdzięczny. Postanawiam, że ogarnę się, zjem śniadanie i gdzieś razem poczłapiemy. Ledwo wychodzę z WC, a tam czeka na mnie zabawka - ale!- nie wolno jej ruszyć, bo dziki tygrys czai się w pobliżu... Nie mylę się, w momencie sięgnięcia po zabawkę nadbiega on! Puszysta kulka która leci z warkotem, bo tylko czeka, aż ktoś spróbuje zabrać zabawkę! Nie bójcie żaby, to jego sposób na pokazanie, jakim to jest super dzielnym syneczkiem z miną: "kocham Cię, nie zostawiaj mnie". No dobra, to moja poranna toaleta trwa dłużej, musiałam najpierw czynić honory z tym kilerem. Ogarnęłam się, już idę do kuchni, sięgam do lodówki, piję mleko, odmrażam mięso, robię kanapki, idę do pokoju, daje psy kurzą łapkę i razem jemy śniadanie. Okej, to wychodzimy. Wczoraj lało, jest mokro, mój szlachcić nie skazi się brudną wodą, więc idziemy na pole i go spuszczam, a sama nadrabiam poranny research na facebook'u. Co chwilę zerkam na psa, wszystko jest okej. Mineło pół godziny, więc zawracam, wchodzimy na uczęszczaną drogę, wołam psa by go zapiąć. Idzie, ledwo, zadowolony i dumny, wymachując czterema literami, przy okazji oblizując sie pysznie. Pada magiczne: "Co zrobiłeś??" i jakby za ruchem różdżki... łeb na dół, ogon skulony, nicniewidzę nicniesłyszę. Ty już wiesz. Ty doskonale wiesz. Nie muszę Ci mówić, co to jest, ale powiem, dla zasady. Co z tego, że dwa dni temu siedziałaś nad wanną i myłaś psa, suszyłaś i czesałaś, podgoliłaś pyszczek i łapki, omyłaś ząbki i uszka, obciełaś pazurki. SPA. Twój pies ma na to nieco inną wizję. Ty spuściłaś i nie nałożyłaś kagańca - Twoja wina. Pies niczemu winny, on tylko czyni honry! Wytarzał się w zdechłej żabie, zjadł czyjś strawiony i wydalony pokarm, po czym popił wodą z kałuży przy okazji mając łapy w połowie w błocie. No nic, wracamy z bólem. Wchodzimy do domu, dobrze, że go nie spuściłam przed drzwiami! Próbuje schować się pod kanapą, ale nie, nie, nie, mój drogi. Zakasasz rękawy, chwytasz psa i do wanny. Historia zabiegów pielęgnacyjnych powtarza się jak dwa dni temu. Po czynności siadam na łóżku, odpalam laptopa i przeglądam tablicę na faeebook'u, oglądam zdjęcia nowo wziętych szczeniaczków, czytam haule zakupowe na psich blogach, sprawdzam informacje odnośnie szkoleń, dodaje posta na fan page'a Timona, szukam okazji na grupach sprzedażowych. A to wszystko przy akompaniamencie playlisty na spotify, bo nadal nie mogę się zdecydować na piosenkę do filmiku wakacyjnego. W tym czasie burek śpi na legowisku z napisem "Hakuna Matata", które zamówiłam ostatnio, jest tak jakby trochę obrazony, ale czym? To chyba ja powinnam strzelić focha. Robię sobie coś do jedzenia, pakuję psa, zabieram narzędzie motywujące niczym strzał pioruna (tzw. berlinki) i o 15 wychodzimy przemierzać pobliskie piękna natury, robić pamiątkowe zdjęcia i beztrosko spacerować. Wsiadam w autobus, o 15:30 czekam pod dworcem na koleżankę, czekam i czekam, w końcu! Zostało 10 minut, biegniemy kupić bilety, cholerka, duża kolejka! Przestępujemy z nogę na nogę, psy się plączą, dobra, moja kolej! Stała gadka - "dwa szkolne i jeden dla psa", bo Timon podróżuje w plecaku (ekonomiczne psiarstwo pozdrawia). Biegniemy na peron, pociąg już czeka, no to trymig! W międzyczasie zauważasz, że pies koleżanki bardzo ładnie kłusuje i rozwija się rozmowa o nadgarstkach, psich, oczywiście. Jedziemy pół godziny bez problemu, zasięg nas opuszcza w momencie przeglądania psów z jednej hodowli,  podziwiamy piękne lasy. Okej, wysiadamy. Mamy pół godziny aby dotrzeć na plac treningowy, a ja jak zwykle nie wiem którędy iść. Zdaje się na GPS w głowie, docieramy do żabki, okej, od żabki to już wiem! Idziemy nad jednym jeziorem, potem nad drugim, prawie jesteśmy, ale musimy jeszcze schłodzić psa, więc rzucamy zabawki do wody. Możemy już iść, człapiemy jakieś 20 schodów na górę, by zaraz zejść na dół kolejne tyle i znaleźć się na równi jeziora. Witamy się z dziewczynami, psy szaleją, ale oczywiście oprócz mojego autystycznego pieska, który położył się i wbija swoje ślepie prosto w moje oczy. Mówią, że to dlatego że jest bardzo madry, no, powiedzmy. W sumie to jest uroczy. Ustawiamy torek, uczymy się, kolejno psy biegają agilitki, przychodzi nasza kolej. Rozgrzewka, Timon robi wszystko w prędkością światła, a nawet jeszcze nie wyjęłam parówki. Idziemy na tor, burek skacze mi do pasa ciesząc się niesamowicie. Ustawiam psa, daję komendę do głosu, szczeka, najarał się. Ready... steady... GO!!! Biegnę, staram się nie pomylić kolejności i pokazać mu wyraźnie out'a, próbuje dobrze ustawić ciało i ładnie mu wszystko pokazywać, aaa, tunel jest trochę dalej, szlag, źle odmierzyłam, dobra, biegniemy dalej, pies zdekoncentrował się tylko na chwilę. Robię ciasny zakręt, potem rezygnuję z out'a i wysyłam go na drugie skrzydło stacjonaty, udało się! Dałam mu wystarczająco dużo miejsca i możliwość na popisanie się! Super! W końcu to, nad czym pracujemy 1,5 roku wyszło bez problemu!!! Ale biegne dalej, reszta idzie dobrze, tak jak powinna. W przerwie idziemy jjeszcze raz zmoczyć psy, w między czasie aportowania do wody Kamy, śmieję się z Patrycją ustawiają Timona na ON'ka, i nagle chlust! Właśnie byłam w pierwszym rzędzie oglądania twerków w wykonaniu nijakiego owczarka zaraz po wyjściu z wody, o mały włos nie zostałam spoliczkowana przez ogon. Wracamy, znowu te schody.. Drugie wejście jest już mniej efektywne, ale pies mimo upału i zmęczenia nadal się stara, ja już piszczę w niebogłosy, dumam z pieseczka, bo kiedyś było to nie do pomyślenia, żeby on pracował w upale. Dziękuję mu, ogłaszam koniec pracy na dziś. Jest już 19:15, więc żegnamy się z dziewczynami, zabierami po hopce na górę (ożeszwmordę) i idziemy na autobus. Nie sprawdziłam, o której dokładnie jedzie, ale powinien być o 19:33, tak jak ostanio. 19:40 - w towarzyszce podróży rodzą się myśli sadystyczne do mojej osoby, bo transportu nadal nie ma, a jesteśmy 30km od Piły. 19:42 na szczęścia przyjeżdża nasz bus, więc wsiadamy, udaję, że w moim plecaku wcale nie ma psa, a wystająca głowa należy do maskotki. Kupujemy bilety i siadamy na samym końcu, żeby Kama się nie stresowała. Jedziemy godzinę, a w tym czasie mamy górne loty na siedzeniach, dziękuję Ci, polska drogo. "Polska jest tak śmieszna, że drogi pękają ze śmmiechu" ba dum tss! Taki żarcik. Wysiadamy w centrum miasta, jedziemy na moje osiedle i czekamy aż mama Patrycji przyjedzie po nią i po Kamę. Czekamy jakieś pół godziny, okazuje się, że mama pojechała nie w to miejsce, na którym czekałyśmy, robiło się już naprawde ciemno, a nas żywcem komary pożerały + pęcherze też chciały popękać ze śmiechu. W końcu przyjechała, syzbkie pożegnanie i lecę do domu. Ogarniam się życiowo i daje psu kolację. Jakoś o 23 włączam film, zapraszam Timona na łóżko, wskakuje, patrzy się na mnie z politowaniem oczekując, aż w końcu podniosę tę kołdrę i będzie mógł zaparkować swoje cztery litery. Tak też się dzieje, przychodz bliżej mojej twarzy, kładzie się zaraz przy mnie, wywala kopyta do góry i "matka kochaj".
Znasz może to uczucie, kiedy zamiast spotkania ze zwyczajnymi śmiertelnikami zamieniasz na wyjście nad jezioro, gdzie robisz jakieś 12km, kąpiesz się, bawisz z psami, robisz nagrywki i zdjęcia? Ten moment, kiedy jesteś w towarzystwie samych równie zafiksowanych na punkcie psów ludzi i masz to gdzieś, jak bardzo Ci ludzie są rozsypani po polsce i że jak chcesz się z nimi spotkać, to musisz jechać z reguły 50km+ do neutralnego dla wszystkich miast. W ich towarzystwie czujesz się swobodnie jak nigdzie indziej i mogłabyś gadać z nimi godzinami, bo jak już się spotykacie na żywo, to każdy każdemu musi coś powiedzieć, więc z reguły jest głośno, ale atmosfera tysiąc razy lepsza niż zwykli znajomi ze szkoły. Nie wiem jak Ty, ale ja wtedy czuję, że to jest to prawidłowe "coś", co powinnam robić.
A może wiesz jak to stanąć na starcie z psem? Na zawodach? Kiedy buzuje w Tobie adrenalina mieszana ze stresem, jeszcze raz w głowie pokonujesz swój plan, aby wszystko było idealnie, myślisz, że jesteś gotowy, patrzy na psa... i momentalnie wiesz, ze jesteś gotowy, ujrzałeś w tych oczach opanowanie, gotowość do działania, przygotowanie, zaufanie, Twój pies polega na Tobie i zrobi wszystko, byś był szczęśliwy. Wydajesz komendę, nagle publiczność znika, jesteś tylko Ty, Twój pies i wasze zadanie, lecicie na adrenalinie, nadajecie ne tej samej falii, razem siebie wspieracie, mimo, że nie bezpośrednio, dobiegacie do końca.. Jest! Tak! Zrobiliście to! Udało się wam! Wyniki już wtedy nie mają większego znaczenia, podczas tej chwili na starcie pokonaliście swój strach, obawy i zrobiliście postęp! To już jest coś i daje niesamowitego kopa motywacyjnego do dalszej pracy.

Przygarnęłam swojego psa prawie trzy lata temu, podczas tego okresu życie stawiało mnie pod ściana, nakazywało wybierać, wiele razy płakałam, ale i wiele razy byłam niewymownie szczęśliwa do tego stopnia, że miałam motylki w brzuchu. To wszystko dzięki Timonowi, jedno stworzonko, które uczyniło mój świat o stokroć leszym. Wszystko co robię może dla innych wydawać się głupie, zbędne czy też marnujące czas. Ale tylko psiarz jest w stanie zrozumieć, co kieruje drugim psiarzem. To miłość do swojego psa a sporty kynologiczne to nasza wspólna nauka, praca i doświadczenie w drużynie. To coś niesamowitego do przeżycia, co polecam każdemu.


Mam nadzieję, że ktoś dotrwał do końca. Byłabym uradowana czytając komentarze, co o tym myślicie, także zostawiam was z postem i pozdrawiamy wraz z Timonem, który aktualnie wyleguje się na swoim 'firmowym' leżaczku i liczy owieczki przeskakujące przez płot...


17 komentarzy:

  1. Super opisane :D
    Dobrnąłam do końca i musze powiedzieć że Timon ma gust, berlinki są najlepsze.
    Czemu jestem psiarzem? A czmu by nie :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli nie tylko Kal myśli jak są berlinki XDD

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie opisane! Moi znajomi też nie rozumieją dlaczego wydaje tyle hajsu na psa, dlaczego spedzam z nim każdą wolną chwilę.. A dlatego, że jestem PSIARZEM! Uwielbiam jak widać postępy w zachowaniu mojej suczy, jak długo trenowana rzecz w końcu się uda (np. over), kocham widok jak mój pies jest szczęśliwy! Jak wychodzę z domu bez niej, patrzy się na mnie takim wzrokiem jakbym ją zostawiała na wieki :( Rodzi się wtedy we mnie poczucie winy itp Kto to zrozumie? Drugi psiarz :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio szłam na urodziny do przyjaciółki i musiałam zostawić psa pod opieką koleżanki tez psiary, to ledwo co go oddałam, to już tęskniłam. Kto sam tego nie poczuje, nie zrozumie, ale wypadałoby uszanować. :)

      Usuń
  4. Widzę, że nie tylko moje poranki zawsze muszą zawierać psa między nogami, z tym, że u nas na kołderce, bo pod nią jest stanowczo za gorąco. Co prawda w sporty się jeszcze nie zagłębiliśmy, ale czym jest dzień bez wypadu nad jezioro? A w dobrych warunkach nawet do lasu, jeżeli rodzice ułaskawią nas swoimi magicznymi umiejętnościami prowadzenia samochodu.
    Mnie znajomi też często nie rozumieją. Podczas gdy oni wysyłają swoje zdjęcia, ja wysyłam psa. Na szczęście mam jedną osobę, z którą wymieniamy zwierzakowe nagrania/zdjęcia i nikomu to nie przeszkadza.
    Pozdrawiamy Bel & Fleur
    Flerekmorelek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjaciele ludzcy (haha) są dużo bardziej wymagający, że tak to ujmę, niż psy. Pies po prostu jest i kocha całym sercem, często dużo lepiej czujemy się w towarzystwie psów niż ludzi i szczerze mówiąc, to gdyby nie Timon, to bylabym zupełnie innym człowiekiem teraz. Co można przeczytać we wpisie "Od czego się zaczęło" na tym blogu. :)

      Usuń
  5. Świetny wpis!
    U mnie rodzina i znajomi również nie rozumieją po co kupuję tyle rzeczy i to jeszcze tak drogie jak na przykład karma czy obroża, no ale tacy ludzie nigdy nie zrozumieją psiarzy.

    Pozdrawiamy Sonia Dog Princess

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak, jakby zapytać, po co kobiety kupują tyle sukienek na okoliczności, skoro mężczyźni mają średnio dwa garnitury, a kobieta sukienek cała szafa. Sprawa indywidualna, moje pieniądzę i robie z nimi co chcę, ot co.

      Usuń
  6. Genialny post :) Cóż, chyba jestem jedyną osobą w psim światku, która nie przeznacza dużej części budżetu na czworonoga. M jest cudowna, jednak nie interesują ją zabawki, więc powstrzymuje mnie to przed kupowaniem nowych, za spacerami nie przepada - leń najchętniej wylegiwałby się całymi dniami na fotelu i nabywanie coraz to nowych akcesoriów typu smycze, obroże oraz szelki nie ma najmniejszego sensu. Czasem coś poklikamy, ale regularne ćwiczenia ją nudzą, co eliminuje możliwość treningów... Mam dziwnego psa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, ja również się ograniczam i to bardzo, dlatego nie wiem skąd ta kwota. Większość idzie na wyjazdy, które są cudownym przeżyciem!

      Usuń
  7. Kto jest zapsiony, zrozumie (mimo literówek ;))
    Trafny tekst!

    pozdrawiamy
    http://podopieczni.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałam na przypływie weny i byłam z siebie tak dumna, że nie miałam czasu na sprawdzenie... :p
      Dziękuję! :)

      Usuń